Megaeksplozja multitalentów w nanodramie

…”Niech więc dzieło Ewy Kaczmarek, Formaliny i plastyczki Patrycji Piwosz, zainspirowane wierszami Emily Dickinson, zainicjowane muzyką, podniesione wzwyż przez spójną inscenizację, mądrze zagospodarowaną przestrzeń, pomysłowe znaczące kostiumy i przede wszystkim wyśmienite aktorstwo (także to we wcieleniu wokalno-muzycznym), będzie nanodramem”.

Artykuł pochodzi z : http://teatralny.pl/recenzje/megaeksplozja-multitalentow-w-nanodramie,2173.html

Megaeksplozja multitalentów w nanodramie

Emily, reż. Ewa Kaczmarek, Republika Sztuki Tłusta Langusta – Formalina & Laura Leish & Patrycja Piwosz
JULIUSZ TYSZKA
Profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, doktor habilitowany. Teatrolog, kulturoznawca, performatyk, kierownik Zakładu Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Autor, redaktor, współredaktor książek z zakresu historii teatru i teatru współczesnego, twórca wielu artykułów opublikowanych w Polsce (m.in. w „Teatrze” i „Dialogu”), a także za granicą.

Fot. Andrzej Majos

Z internetowej notki o spektaklu Emily dowiadujemy się, że „tajemnicza biografia Emily Dickinson elektryzuje wyobraźnię współczesnych na równi z jej twórczością. Jedna z najgenialniejszych poetek amerykańskich, nazywana często pustelnicą z Amherst, jedną trzecią życia spędziła zamknięta w swoim pokoju. Obserwując z okna i przez szparę drzwi specyficzny świat małego, purytańskiego miasteczka, oddawała się pisaniu listów i wierszy, które dopiero po jej śmierci odkryła ukochana siostra”.

Poezję Emily Elizabeth Dickinson można smakować w nieskończoność, a potem opisywać i określać na różne, niezliczone sposoby. Badaczka jej twórczości, Helen Vendler, zinterpretowała ją tak: „Jest epigramatyczna, dosadna, szorstka, zaskakująca, niepokojąca, kokieteryjna, dzika, czarująca, metafizyczna, prowokacyjna, tragiczna, śmieszna — i tę listę można przedłużać”.

Gdy nieliczna garstka nas, wkrótce-widzów, czeka na spektakl w niewielkim foyer, a właściwie przedpokoju skromnej siedziby poznańskiej Republiki Sztuki Tłusta Langusta, gospodarz tego miejsca, szef Teatru Usta Usta Republika, Wojciech Wiński, zachęca nas, abyśmy sięgnęli do malutkiej klatki na ptaki stojącej po prawej stronie wejścia do teatralnej sali, aby wyjąć stamtąd jedną z licznych karteczek z wydrukowanym na niej numerem wiersza. (Emily Dickinson nie nadawała swym wierszom tytułów, lecz numery. Uważała, że tytuł zubaża znaczeniową rozległość poezji, narzucając wyobraźni czytelnika nadto skonkretyzowaną jej interpretację.)

Wylosowałem wiersz numer 1695:

Jest samotność przestrzeni,
Samotność oceanu,
Samotność śmierci – lecz wszystkie
Igrzyska są w porównaniu
Z tym innym odosobnieniem,
Polarnym tchnieniem głuszy:
Skończoną nieskończonością
Zamkniętej w sobie duszy.

Na odwrocie karteczki z numerem wiersza napisane było ciaśniutkim, malutkim drukiem: „Emily Dickinson napisała 1775 wierszy. To bardzo dużo, zważywszy na fakt, że zaczęła pisać dopiero po trzydziestce” (zmarła w wieku 55 lat). Dalej przeczytałem, że być może to nie ja wybrałem wiersz, ale wiersz wybrał mnie (bardzo możliwe) i że gdy wrócę do domu, mam go odszukać, przeczytać i pomyśleć przez chwilę o Emily (jak widać, cały czas to robię). Instrukcja kończyła się nakazem wyciszenia się (i telefonu), jako że „już za chwilę Emily i Jej Poezja będą na wyciągnięcie Twojej ręki”. To też się za moment potwierdziło.

Znaczący wydał mi się fakt, że do karteczki przyszyty został kawałek czerwonej nitki, będący nieodłączną częścią tego poetyckiego zestawu. Jak się później okazało, czerwona nić była jednym z głównych, bardzo istotnych motywów tego spektaklu.

Jeszcze jedna ważna informacja: punktem wyjścia do wspólnej pracy Ewy Kaczmarek z instrumentalistami oraz wokalistką formacji muzycznej Formalina, Maliną Barwik, nad nanodramem Emily (co to nanodram? o tym będzie na sam koniec) było pięć piosenek napisanych przez tych ostatnich do wierszy panny Dickinson. Jak piszą twórcy spektaklu, intymny charakter tej poezji „wymknął się prostym zaszufladkowaniom. Nie pasował ani do idei zwykłego płytowego wydawnictwa, ani koncertu. Poetycki strumień świadomości wymagał odpowiedniego klimatu i skupionego odbioru. Stąd pozostał już tylko krok do nanodramu, wizualizującego muzykę i emocję, interpretującego sensy, wymagającego od odbiorcy pomocy w ich odnalezieniu i poukładaniu w jedną spójną narrację”.

Wchodzimy do teatralnej sali Republiki Sztuki Tłusta Langusta: krzesła dla widzów rozstawione są wzdłuż przeciwległych, dłuższych ścian niewielkiego pomieszczenia. Widzimy też Emily Dickinson – wiemy, że to ona, jako że ubrana jest w białą suknię (w każdej biografii poetki przeczytamy, że począwszy od 1861 roku zaczęła ubierać się tylko na biało i ograniczyła swą przestrzeń życiową wyłącznie do ścian sypialni-pracowni na pierwszym piętrze rodzinnego domu w Amherst, w stanie Massachusetts). Tyle że widzimy nie jedną, lecz dwie Emily. Musimy się szybko do tego przyzwyczaić, bo owo rozdwojenie bohaterki spektaklu będzie trwało przez cały jego czas. Pierwsza z nich (Malina Barwik) siedzi nieruchomo na krześle, bokiem do widzów, twarzą do krótszej ściany sali, ze wzrokiem skierowanym przed siebie, wyrywając się z tego stuporu niemal tylko i wyłącznie wtedy, gdy do akcji wkraczają trzej muzycy, na początku ukryci za solidnymi wrotami w głębi sali. Wtedy jej uparta bierność kończy się i gwałtownie wybucha ostrym, rockowym śpiewem, a całą tę agresywną burzę emocji podkreślają jej wyszczerzone zęby, jakby gotowe do natychmiastowego, bezpardonowego gryzienia wirujących przed nimi kawałków powietrza. Tak oto wiersze Emily Dickinson „wchodzą w muzykę”, „nabierają ciała”, skrząc się mnogością nieoczekiwanych sensów.

Druga Emily (Laura Leish, czyli Ewa Kaczmarek) to przeciwieństwo tej pierwszej – jest wręcz nadaktywna, przemieszczając się szybko po całej przestrzeni sceny, krzycząc, szepcząc, łkając, informując, recytując, interpretując, wypowiadając na głos swe intymne przemyślenia i – oczywiście – wiersze. Jeszcze zanim powie nam to wprost, domyślamy się, że jest wewnętrznym głosem Emily, wydobywającym na publiczną powierzchnię to, czego ona sama nie odważy się nigdy wypowiedzieć na głos ani może nawet napisać w setkach poufnych listów do przyjaciół – wiernych, nierzadko naprawdę nią zafascynowanych, tyle że nie zawsze rozumiejących ją i jej poezję.

Gdy Malina Barwik wybucha śpiewem, Laura Leish zamiera, a to wtulając się w leżący na podłodze stos białych i czerwonych sznurków, a to siedząc w kącie, na progu otwartych drzwi sąsiedniej salki, w której królują trzej muzycy, a to kuląc się za krzesłem, które opuściła nieruchoma dotąd partnerka.

Emily-wokalistka na ogół nie reaguje na niepokojącą, czasem wręcz agresywną obecność swego wewnętrznego wcielenia. Dlatego każde współdziałanie ich obu elektryzuje widownię: gdy nagle przez moment niespodziewanie synchronizują się ruchy ich głów albo gdy na sam koniec przytulają się do siebie koło stojącego przy wejściu mikrofonu i stają się na ten niemalże ostatni moment „dwuciałem”, jednością.

Wchodzimy w świat Emily szybko i bez oporu nie tylko dlatego, że jej wiersze tak łatwo wtapiają się swą wieloznacznością i metafizyczną głębią w naszą wrażliwość, przede wszystkim dlatego, że coraz bardziej zaczynamy doceniać żelazną konsekwencję kompozycji tego spektaklu. Wszystko jest tu poukładane, uporządkowane, nakierowane na czytelny, zagęszczający się stopniowo semantycznie i emocjonalnie kontakt z widzami – od (posłużę się tu opisanym już wstępnie motywem) ptasiej klatki pełnej przeszytych czerwoną nicią karteczek z numerami wierszy, którą napotykamy jeszcze przed wejściem do teatralnej sali, poprzez czerwone nitki rozpięte na podłodze, a także wszyte w białe sukienki obu bohaterek (Laura Leish ma nawet wyszyte na swym kostiumie teksty wierszy), ptasie klatki ułożone w mały stos w lewym rogu sali (jedna z nich kryje w sobie płócienne buty w biało-czerwone wzorki, które „Emily-głos wewnętrzny” włoży w pewnym momencie na bose dotąd stopy), aż po czerwoną nić, którą Laura Leish rozpina pod koniec wieloma zygzakami wszerz sali, zachęcając widzów do jej przytrzymania. (Emily – wokalistka będzie już w tym momencie leżała skulona na podłodze po kolejnym ataku swej rockowej, wewnętrznie skumulowanej energii.)

Nieważne stają się tutaj spekulacje biografek i biografów Emily Dickinson tłumaczące jej wycofanie się w głąb sypialni-pracowni życiowymi klęskami, fobiami, schorzeniami oraz towarzyszącymi im dolegliwościami – tu obcujemy bezpośrednio, namacalnie z jej poetyckim darem i z kwintesencją jej niczym nieosłoniętej wrażliwości, przefiltrowanymi przez talent i wrażliwość twórczyń tego spektaklu. A czytelna, starannie ułożona logika jego kompozycji umożliwia nam wielowarstwowe – aktorskie i muzyczne – smakowanie niepospolitego dorobku oraz przedziwnej, wyjątkowej treści życia i losu tej wybitnej poetki.

Smakować czyjś geniusz poprzez własny, intymny, osobisty jego odbiór i dzielić się swą fascynacją z innymi w sposób dla nich zrozumiały, a zarazem poruszający – w tej dziedzinie o sukces jest bardzo trudno. A jednak to się czasem udaje.

P.S. Co to nanodram? Wyjaśnienie znajdujemy na stronie internetowej Republiki Sztuki Tłusta Langusta (podstrona dotycząca Festiwalu Małych Form Teatralnych nanoDramy 2017). Dowiadujemy się tam, że jego idea poczęła się w wyniku realizowanych od dawien dawna przez Teatr Usta Usta Republika poszukiwań „form scenicznych zacierających granice pomiędzy aktorem a widzem, sytuujących ich «twarzą w twarz» w przestrzeniach nieteatralnych, teatru wychodzącego z założenia, że źródłem dramatu są sytuacje międzyludzkie, przywołane, opisywane i prezentowane w zaskakujących, oryginalnych formach – nie wymagających angażowania rozbudowanej scenografii, kosztownych środków technicznych lub wieloosobowych zespołów teatralnych”.

Podane na stronie festiwalu przykłady nanodramów Teatru Usta Usta Republika to:  Alicja 0700 (…), w którym (…) widz dzwonił pod wskazany numer i w interakcji z aktorką, tytułową Alicją, poddawał się narracji teatralnej; Driver, prezentowany dla czterech widzów w środku nocy we wnętrzu amerykańskiego krążownika szos przemierzającego ulice i zaułki Poznania (…); 777 rozgrywany przy stołach krupierskich w zaaranżowanym na użytek spektaklu kasynie”.

Dalej czytamy, że „najbliższy formie nanodramu jest monodram (…). Tym, co odróżnia nanodram od monodramu, jest towarzysząca spektaklowi oryginalna, wyjątkowa przestrzeń lub sytuacja, budująca unikalny kontakt aktora z widzem, tworząca odpowiedni kontekst i czyniąca z każdego ze spektakli niepowtarzalne wydarzenie.

Nanodramem przykładowo może być: rozmowa telefoniczna, zbiorowe przygotowanie posiłku, spowiedź, wspólny taniec oraz wiele innych sytuacji, z którymi mamy na co dzień do czynienia, a które mogą stanowić inspirację, oparcie dla zaistnienia i zrealizowania ciekawego tematu lub historii”.

Odzywa się tu we mnie belferstwo, w związku z czym pozwolę sobie przytoczyć takie terminy jak: happening, performance art, food art, no i przede wszystkim najszerszy znaczeniowo performans. Ale w gruncie rzeczy (oddalam się teraz od belferstwa), jak go zwał, tak go zwał, byle efekty były dobre. A tu są wyśmienite. Niech więc dzieło Ewy Kaczmarek, Formaliny i plastyczki Patrycji Piwosz, zainspirowane wierszami Emily Dickinson, zainicjowane muzyką, podniesione wzwyż przez spójną inscenizację, mądrze zagospodarowaną przestrzeń, pomysłowe znaczące kostiumy i przede wszystkim wyśmienite aktorstwo (także to we wcieleniu wokalno-muzycznym), będzie nanodramem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *